Już myślałem, że pora deszczowa zakończyła się na dobre, ale dziś rano obudził mnie delikatny odgłos spadających kropel. Deszcz? Pod koniec listopada (jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi)? No deszcz. Pierwszy od ponad miesiąca i zupełnie nie przypominający wrześniowych ulew. Zaskoczenie całkiem pozytywne, bo niewielki deszczyk i nieco chłodniejsze niż zwykle powietrze to miła odmiana. Do tego przez kilka godzin nie będzie się kurzyło! Niewiele jednak to zmieni. Ziemia już dość mocno wyschnięta. Wystarczy butem poszurać i pod wilgotną warstwą pojawia się suchy piach. Baobaby też oznajmiły, że pora deszczowa zakończona, bo pozrzucały liście. Co ciekawe, jest to jedna z niewielu wspólnych cel polskiego i gambijskiego listopada.
Teraz czas na temat, którego jeszcze tu nie poruszałem. Temat ten to tak zwana forteca Europa (określenie które po raz pierwszy usłyszałem w piosence o tym samym tytule (Fortress Europe) zespołu Asian Dub Foundation. U podstaw Unii Europejskiej leży zasada swobodnego przepływu osób, dóbr i usług. Zasada ta działa nawet w praktyce, jednak tylko wewnątrz tejże unii. Dla osób z zewnątrz Wspólnota Europejska to rzeczywiście istna forteca Europa. Wielu ryzykuje (i traci) życie aby się do niej dostać. Dla nas może wydawać się dziwne, że ludzie wsiadają na niewielkie łodzie i próbują przepłynąć nimi Morze Śródziemne dla wątpliwej przyszłości w Europie. Dla nich jednak to jedyna możliwość aby się tam dostać. Formalne bariery są nie do przekroczenia… A jak one wyglądają? Postaram się to wytłumaczyć na podstawie wyimaginowanego Gambijczyka, dajmy na to: Kunta Kinte.
Kunta pewnego dnia oglądał gambijskie wiadomości, w których pokazano gigantycznego pająka na ulicach odległej Warszawy (to fakt – widziałem jakiś czas temu materiał o filmie Wardęgi w gambijskich wiadomościach). Kunta tak się pająkiem zafascynował, że postanowił zobaczyć go na własne oczy. Jest na tyle mądry, że wie, iż do Polski należy mieć wizę. Udaje się zatem po nią do ambasady. Bierze taksówkę i mówi do kierowcy:
– Do polskiej ambasady proszę…
– Panie u nas takiej nie ma! Spróbuj pan w Dakarze.
No i biedny Kunta traci cały kolejny dzień i dużo pieniędzy, aby dostać się do Dakaru w Senegalu, gdzie kolejny taksówkarz go uświadamia:
– Polska ambasada? Mieliśmy taką, ale ze 3 lata temu ją zlikwidowali. Polska to chyba bardzo biedny kraj, ponieważ nie stać ich na utrzymanie ambasady w naszym pięknym mieście.
Zrozpaczony Kunta wrócił do Gambii, gdzie poprosił swojego wyedukowanego kolegę o pomoc. Ten, biegły w nowinkach technologicznych, odpalił swojego smartfona i zaczął szukać w internecie informacji o wizach do Polski dla Gambijczyków. Nie było to łatwe, gdyż większość informacji była w dziwnie brzmiącym języku polskim. Ale w końcu coś znalazł. Poczytał, poczytał i zdał Kuncie relację:
– Mój drogi! Sprawa wygląda tak… Jeśli chcesz pojechać do Polski w celach turystycznych musisz udać się po wizę do… Rabatu w Maroko. Aby tam dotrzeć musisz najpierw uzyskać marokańską wizę w ambasadzie Maroka w Dakarze. Kiedy w końcu dotrzesz do Rabatu musisz w ambasadzie przedstawić: bilety powrotne, ubezpieczenie na cały okres pobytu, rezerwacje noclegów, informacje o Twoim zatrudnieniu i wyciąg z konta w banku (większość Gambijczyków takich rzeczy w ogóle nie posiada). Po usłyszeniu tych informacji zarabiający niecałe 50 € miesięcznie (bez żadnych papierów to potwierdzających) Kunta zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu legalnie Polski nie zobaczy. Zasmucił się bardzo, lecz jego smutek przerwał po chwili jego przyjaciel…
– Kunta, baranie, po co ty chcesz tam jechać? Właśnie przeczytałem, że ten twój wielki pająk to zwykły pies był. Patrz jak ci biali ludzi oszukują!
– A to tubaby oszukańcze! Pies ich drapał! Już nie chcę tam jechać, wolę naszą Gambię, gdzie nikt psów nie przebiera. Napijmy się zatem naszej zielonej herbaty…
Historia zupełnie fikcyjna, jednak przedstawione w niej fakty są prawdziwe. Bodajże w 2012 roku pan Radek (ten od robienia łaski) zlikwidował w ramach oszczędności ambasadę w Dakarze. Osobiście posuniecie to uważam za beznadziejne, gdyż cały świat obecnie skupia się na inwestowaniu w Afryce, Polska oficjalnie też, ale przy okazji likwidujemy tamtejsze Ambasady. Nie jest to przypadek odosobniony. Jakiś czas temu czytałem relację niezadowolonego biznesmena z Konga, który narzekał, że właściwa mu polska ambasada znajduje się w Angoli, do której on również potrzebuje wizę. Mimo iż mój głos pewnie się nie liczy to z tejże platformy wszem i wobec apeluję do najważniejszej obecnie osoby w Polsce (a w przyszłości zapewne w Europie, Stanach i na Świecie): Panie Piechociński – zrób pan coś dla gospodarki, dobrobytu swego narodu i narodów afrykańskich! Otwórz pan parę ambasad w Afryce! W Dakarze w pierwszej kolejności!
Temat poruszyłem, ponieważ na wiosnę po sezonie planujemy z Sonną wizytę w Polsce. Procedura uzyskania wizy dla niej jest bardzo podobna jak w przypadku Kunty. Też musi osobiście pojawić się w Maroko i przedstawić wiele dokumentów, Mam nadzieję, iż nieco wszystko ułatwi fakt, że jesteśmy małżeństwem. Jednak i to nie jest takie proste. Nasz akt ślubu nie jest ważny według polskiego prawa. Trzeba go opieczętować w gambijskim ministerstwie spraw zagranicznych. Tak opieczętowany należy przedłożyć w ambasadzie w Maroko (i nie można tego zrobić pocztą!), złożyć opłatę i czekać około 2 miesiące. W tym czasie ambasada wysyła dokument do USC w Polsce i tenże urząd potwierdza nasz ślub. Dokument musi wrócić do nas tą samą drogą. Wszystko trwa… Ale tak to już jest jak ktoś się ożeni z Gambijką. Jedyne pocieszenie takie, że Polacy na Kiribati, albo Vanuatu mają z pewnością jeszcze trudniej 🙂 Pozdrawiam!